Deszcz i mgłę zabrali ze sobą. Relacja ze startu 7 etapu VOR

Jacek Pilchowski

Poniżej zamieszczamy osobistą relację Jacka Pilchowskiego z samego Annapolis. Gorąco polecam.

Niecierpliwie czekałem na ten weekend. Oglądać start do następnego etapu Volvo Ocean Race z pokładu jachtu to przecież bardzo dobre lekarstwo na zimową depresję. Prognoza pogody nie napawała jednak optymizmem. Miało być zimno i brzydko. Tym bardziej brzydko, że piekniejsza cześć załogi zdecydowała się zostać w domu.

 

Spotykamy się rano w Baltimore. Skipperem jest Jacek Sołtys. Popłyniemy na jachcie Hunter35.5 wyczarterowanym w klubie do którego należy Jacek. Reszta załogi to Andrzej Gruszka, Marcel Hovra, niżej podpisany oraz blondynka (Absolut) i ruda ("Jasiu Wedrowniczek").

Pogoda jest wbrew prognozie niezła. Zostawiamy tobołki na jachcie i jedziemy do Annapolis oglądać uczestniczące w VOR łodzie. Towarzyszą temu oczywiście westchnienia w stylu "Przydałaby się taka w Klubie". Zwiedzamy też Sułtana czyli kopię XVIII-wiecznego żaglowca. Dla podkreślenia narastającego w nas optymizmu - słońce świeciło jasno - wstępujemy również na lody, a że z truskawkami żeglarzowi nie do twarzy to jednogłośnie wybraliśmy rumowe z rodzynkami. Wracając do samochodu oglądamy też zakotwiczone w zatoce jachty. Uwagę naszą zwrócił s/y Prozac. Jest w tej nazwie chyba jakaś głębsza myśl, gdyż morze uspokaja. Pod warunkiem, że samo jest spokojne.
Odpływany. Pierwszy etap rejsu to port w centrum Baltimore. Jest na co patrzeć. Przy nabrzeżu zacumowane są, żaglowiec Constelation, łódź podwodna i latarniowiec. Na brzegu jest ogromne akwarium, Hard Rock Cafe oraz wiele restauracji, barów i sklepów. Marcel wrócił niedawno z południowego Pacyfiku i szuka bandery francuskiej Polinezji. Stajemy przy publicznym pomoście i idziemy do sklepu z flagami. Świat niby mały jest ale flagi której szuka Marcel nie mają. Wracamy na jacht i odpływamy.
Płyniemy teraz na imieniny koleżanki Jacka. Od zatoki nad którą Ona mieszka dzieli nas tylko około dwie godziny. Zaczyna padać. Zakładamy sztormiaki i na znak solidarności ze sternikiem mokniemy i marzniemy w kokpicie. Dobry humor nas jednak nie opuszcza. Około dziewiątej jesteśmy na miejscu. "Piraci" muszą się jakoś odróżniać od gości, którzy prozaicznie przyjechali samochodami, naklejamy na policzkach tymczasowe tatuaże z jachtem Assa Abloy. Imieniny i urodziny to dobry wynalazek. Bardzo szybko zapominamy o padającym za oknami deszczu. Gitara, drinki, dobre jedzenie i miłe towarzystwo powoduje, że czas szybko ucieka. Na jacht wracamy koło pierwszej w nocy. Niby jest ciepło, ale deszcz pada coraz mocniej. Przez całą noc słyszę przez sen bębnienie kropel deszczu o pokład. Budzimy sie koło ósmej. Pada. Od Bay Bridge koło którego odbędzie się start dzieli nas około trzy godziny. Czy warto moknąć i marznąć? Rozpinamy nad kokpitem dużą niebieska plandekę. Śmiejemy się przy tym, że żagiel stawiamy poziomo. Rozmowa na temat co robimy dalej jakoś się nam nie klei. Gdy wypłynęliśmy z zatoki na szersze wody Chesapeake, Andrzej powiedział; "To by było takie niespełnienie.". Odpowiada mu cisza. To przecież wszystko co można było w takiej sytuacji powiedzieć. Jacek skręca na południe. Nie jest źle, deszcz słabnie i "namiot" dobrze spełnia swoje zadanie. Do mostu dopłyneliśmy koło południa. Płyniemy teraz wśród oczekujących na start łodzi. Miało ich być pięć lub nawet sześć tysięcy, a jest może 300, może 400. My jednak przypłyneliśmy i teraz możemy łatwo ustawić łódź przy samej lini wyznaczającej zarezerwowany dla uczestników regat kanał. Stajemy trochę na południe od mostu, niedaleko okrętu marynarki wojennej. Na jego pokładzie kręci się tłum żółtych i różowych sztormiaków. We mgle majaczy Bay Bridge. Są to właściwie dwa mosty i jeden z nich miał być zamknięty dla samochodów aby również piechota mogła ten start oglądać. Nikogo tam jednak nie widać. Czekamy.No to na rozgrzewkę mówi Jacek. No to na rozgrzewkę mówi Andrzej. ... Warkot helikopterów przypomina nam aby sprawdzić czas. Tak, to już za dziesięć minut. Szykujemy aparaty i obserwujemy manewrujące przed linią startu jachty. Mgła nie daje jednak nadziei na dobre zdjęcia. Ruszyli !!! - Regatowym zwyczajem ruszają też razem z nimi wszystkie oglądające start łodzie. Płyniemy teraz na pełnych obrotach. Dookoła kipi mieszana śrubami wyprzedzających nas motorówek woda. Po kilkunastu minutach, żagle płynących w VOR jachtów okazują się "silniejsze" niż silnik naszej łodzi. Stopniowo zostajemy w tyle i płynące do Francji jachty coraz bardziej rozmazuje mgła. Zawracamy. I właśnie w tym momencie dogania nas nagroda. Deszcz przestaje padać, mgła się podnosi i silny wiatr wieje tam gdzie powinien. Ściągamy plandekę, stawiamy żagle, gasimy silnik. ... Za tych co na morzu. ... Marcel opowiada o południowym Pacyfiku. ... Za tych co na morzu. ...

Znów zaczął się żeglarski sezon.

Jerzy Jacek Pilchowski