s/y Daru Szczecina - Przez Bałtyk do Europy

Jurek Silny

11 lipca, wchodząc w główki świnoujskiego falochronu „Dar Szczecina” zamknął pętlę swojego rejsu dookoła Bałtyku pokonując ponad 1500 mil. Ponieważ ostatnia relacja pochodziła z Helsinek opiszę Wam pokrótce nasze dalsze żeglowanie. Kolejnym portem była łotewska Liepaja gdzie dotarliśmy po dwóch dniach. Wkrótce po wyjściu z Helsinek opadła mgła i z przerwami trzymała aż do następnego dnia. Gdyby nie radar zainstalowany na Darze i dobra znajomość języka rosyjskiego nie uniknęlibyśmy sytuacji kolizyjnej z dwoma rosyjskimi statkami.


Kpt. Marek Frycz. Gdy tylko był zasięg...

Lepaja przywitała nas słoneczną pogodą, piękną agentką, która opiekowała się naszym jachtem i bardzo dobrze wyposażoną w urządzenia sanitarne mariną. Tu od razu chciałbym powiedzieć, że wszyscy ludzie, jakich spotykaliśmy w byłych republikach nadbałtyckich byli bardzo uczynni, czasem wręcz serdeczni, z zainteresowaniem wypytywali o szczegóły naszej wyprawy. W marinie znajduje się pracownia żaglowa, której wyposażenie przewyższa, w ocenie kpt. Marka Frycza, to jakie posiada większość naszych warsztatów. Szefem i żaglomistrzem w jednej osobie jest tam niezwykle sympatyczny młody człowiek i jeśli tylko będziecie mieli jakieś problemy ze „szmatami” żeglując w okolicy walcie do niego - potrafi wszystko a materiały ma światowej jakości.


Wschód słońca oglądany z pokładu to niezapomniany widok.

Na pokład Daru w czasie postoju w Liepaji przyszedł też przesympatyczny ksiądz Mariusz, dominikanin od roku przebywający tu na misji. Zjedliśmy razem kolację, on opowiadał nam o życiu na Łotwie a my naszym żeglowaniu. Zostawił nam symboliczny bochenek razowego chleba i pyszną nalewkę Black Riga sporządzoną na bazie ziół, produktów pszczelich i nie wiem czego tam jeszcze - delektowaliśmy się nią przez następne dni rejsu.


Przy keji mariny w Kłajpedzie.

Z Liepaji przy sprzyjającym nam baksztagu przechodzącym do fordewindu ruszyliśmy do Kłajpedy i po 7 godzinach byliśmy na miejscu osiągając momentami 9-10 wezłów. Marina w Kłajpedzie położona jest naprzeciw miasta, wśród sosnowych lasów Mierzeji Kurońskiej i posiada wystarczającą ilość miejsca dla jachtów małych i dużych, takich jak „Dar Szczecina”. Razem z nami przybyły tu dwa jachty z Trójmiasta - Trefl i Sagitarius z młodymi załogami. „Wieczorek integracyjny” przeciągnął się do późnych godzin nocnych tym bardziej, że kapitan Sagitariusa okazał się niewidzianym od 20 lat kolegą Marka. Sama Kłajpeda ładna, zadbana, proturystyczna z dużą liczbą restauracji kafejek i barów. Ceny jak w Polsce.


W oczekiwaniu na prom w Kłajpedzie.

Do ostatniego zagranicznego etapu naszego cruisu ruszyliśmy o 4-tej nad ranem a przed 21-szą byliśmy już we Władysławowie. Na tym odcinku miało miejsce przykre dla naszego pierwszego zdarzenie. W czasie stawiania spinakera, po wybraniu fału sekunda zawahania czy jeszcze wybierać, czy już dosyć spowodowała, że żagiel „złapał” wiatr i pierwszy zaczął wjeżdżać do góry. Puszczając fał zrobił to zbyt wolno i lina przypaliła mu palce-najbardziej obydwa środkowe, które po opatrzeniu przez nasza jachtową pielęgniarkę Magdę wyglądały jak ukarane za wykonywanie obraźliwych gestów, czego akurat nasz pierwszy - wzór wszystkich niemal cnót nigdy nie robił.


Żegluga wzdłuż polskiego wybrzeża.

Władysławowo znane jest wielu morskim żeglarzom nie będę się więc rozwodził. Przeszkadzało nam jedynie zamykanie toalet o 21-ej i sikawka strażacka do nabierania wody. Po drodze do Świnoujścia zawinęliśmy jeszcze do Łeby. Marina bardzo ładna, pięknie położona, ale nie mogliśmy do niej wejść bo nasze zanurzenie 2,8m okazało się za duże i dzięki uprzejmości niezwykle miłego kapitana portu zacumowaliśmy przy ich nabrzeżu. W Łebie nasza przedsiębiorcza młodzież zorganizowała odpłatne zwiedzanie jachtu chcąc zarobić na zwrot opłaty portowej we Władysławowie, którą musieliśmy wnieść bo im przedłużyło się „zwiedzanie miasta”. Chętnych było sporo.


Przy gościnnej keji kapitanatu portu Łeba.

Trasa wzdłuż polskiego wybrzeża to błogie lenistwo na pokładzie, piękna pogoda i rozpoznawanie kolejnych nadmorskich wczasowisk. Zatrzymaliśmy się jeszcze w COŻ w Trzebieży aby nabrać wody i wyszorować jacht bo następnego dnia miał wyruszyć w kolejną eskapadę.


Pod salingiem powiewają banderki państw, które odwiedziliśmy.

W szczecińskiej marinie u stóp Wałów Chrobrego czekali już na nas nasi najbliżsi i szczególnie rodzice młodej załogi nie kryli wzruszenia po ujrzeniu swych pociech całych i zdrowych. To był wspaniały rejs. Świetnie spisał się nasz „Dar Szczecina”, doskonale wypadła nasza załoga, która w większości po raz pierwszy była na morzu. Wszyscy bardzo się przez ten czas ze sobą zżyliśmy, poznaliśmy nawzajem, przekazaliśmy sobie cząstkę siebie samych. Morze uczy i wychowuje – to znane powiedzenie można przytoczyć na podsumowanie naszego wojażu.


Ostatnie wspólne zdjęcie u stóp wałów Chrobrego w Szczecinie.

Ale to nie koniec, to nie może być koniec naszej przyjaźni z Darem, kpt. Markiem Fryczem, z morzem. Już myślimy o kolejnej wspólnej wyprawie.

Pozdrawiam
Jurek Silny
I oficer na Darze Szczecina i organizator rejsu.